Jak zwykle Elu można liczyć na dobrą dawkę humoru u ciebie. Nie zapowiadaj na drugi raz, że to kiepskie, że na chybcika... Bo powiem, że się krygujesz. Jak zawsze uśmiałam się do rozpęku. Skąd ty bierzesz te wszystkie pomysły "nie mając czasu"??? Ja czas mam a nie mam pomysłów, ot co.
Pojechałam z moją Simką do tej dżungli, i rozczarowałam się ogromnie. Widoki są boskie, ale sama rozgrywka - jak dla przedszkolaków. Może miałam zbyt duże oczekiwania, zważywszy trójkowe Wymarzone Podróże... Ale "zdobywanie" tych zarośniętych bram, to jakaś porażka jest CO to w ogóle jest! A maczet (ile się da) zakupiłam na stoisku - mi bez przerwy przychodzą handlarze na targ i wtedy kupuję na zapas w ilościach hurtowych.
@Alicja ♥
U mnie Alu sie zjawili handlarze dopiero jak pierwszy raz wlazłam do dzungli. Od nastepnego dnia juz byli. Ale przed tem jakby do gry nie dotarło, ze ma klienta i dwa dni mi sim sterczał na targu . Zagadki trudne nie sa - fakt ale mozna zlapac przekleństwo wraz ze skarbem oprocz tego potem w domu jest bardzo fajna opcja badania tych artefaktow. Po badaniu, odkuwaniu gliny i odkurzanie na swiatło dzienne wylazi juz misa czy relikt w całej krasie. Bardzo mi sie to spodobało . Ladne sa te wazony . No i teraz trzeba zdobyc szlachetne pasujace kamienie zeby powtykac w te relikty.W sumie jest co robić
@kreatora właśnie miałam się skarżyć, że u mnie ostatnio handlarzom odbiło. Przychodzili na targ (parka) ale tylko stali albo gadali z tą babeczka z budki. Nic nie sprzedawali. Zaczęłam ich w końcu debugować z shiftem i w końcu zaskoczyli.
Fajnie zbiera się te fanty ale ja już mam cała kolekcję. :<
ID Origin: ukyojin (można sobie posłuchać wycia wiatru bo prawie nic tam nie ma)
Historyjka: Pamiętnik Psotnika (w pozostałych rolach: Diabeł, szczury, karaluchy, Simbugi i simowa logika)
Poszukiwany.. poszukiwana..
Opuściłem Selvadoradę z mocno opuchniętym Leonem pod pacha i dotarłem z nim w porę do weterynarza. Przy okazji leczenia użądleń Leon na moją prośbę został też zaszczepiony i mocno to przeżył, ku mojemu rozbawieniu... Może nie wepchnie mi się znów do walizki, gdy będę wyjeżdżał..
Po powrocie ze szkoły Jon oczywiście przyssał się do mnie jak pijawka zamęczając pytaniami o skarby i piramidy z mocnym naciskiem na ewentualne spotkania pierwszego stopnia z kościotrupami i tygrysami. Ponieważ nie mogłem zaspokoić jego zapotrzebowania na posiadanie taty bohatera - w samej dżungli byłem góra trzy godziny, spróbowałem zwekslować rozmowę na inny temat i zażądałem opowieści jak mu tam było w szkole gdy mnie nie było .
- Ale tygrysy są ciekawsze - jęknął Jon po czym odniosłem dziwne wrażenie, że Jon tak samo chętnie opowiada mi o szkole, jak ja jemu o pobycie w dżungli. Przycisnąłem go troszeczkę i mleko się wylało się -mój synek wykorzystał okazję i w szkole się od mojego wyjazdu jego noga nie stanęła. Teoretycznie powinienem go opieprzyć ale na jego miejscu pewnie zrobiłbym to samo.Zapoznałem się z troszeczkę z treścią jego podręczników.. Nie wiem co za banda świętoszkowatych idiotów wypichciła ten program nauczania! Przykład przytoczę .. " Dzieci przynosi bocian, ale to zagadnienie wciąż się bada .. a dokładniej to zagadnienie będzie przedstawione w specjalnej pogadance przed samą maturą.. " a niżej adnotacja to tego akapitu : " Niestety ostateczna wersja tej pogadanki jeszcze nie jest zatwierdzona przez Komisję Do Spraw Moralności" . A tej Komisji zaś jak wszystkim wiadomo straszliwie brak czasu, bo jest zajęta badaniem zbiorów muzealnych w Mishuo pod kątem zagrożenia dla niewinności nieletnich . Plotka bardzo cicho szeptana głosi ze niejaki Michał Sim Anioł ma duże kłopoty za skrajnie niemoralny akt Dawida z gołymi plecami, a naga Wenus z Milo już została zezłomowana, bo według wydanego oświadczenia " "NIE BYŁO TO DZIEŁO SZTUKI TYLKO SKANDALICZNA PORNOGRAFIA!!!! DZIEŁO SZTUKI MIAŁOBY STANIK!!!! "
Po obiedzie przyszła pora na odwiedziny u mego bodyguarda i skontrolowanie, czy rzeczywiście jego mały brat jest tak prześladowany przez Amay jak to mi to zostało przedstawione.
Nasza wizyta jednak Vicowi do gustu nie przypadła i zacząłem mieć duże wątpliwości co do jego wersji wydarzeń. Opisując w skrócie - mój były bodyguard wpadł w amok na nasz widok. Na starcie obił brutalnie pluszowego zajączka, a potem zajął się demolowaniem domku lalek. Wystąpiło tu typowe zjawisko przeniesienia agresji ze mnie na te nieszczęsne zabawki. Bo nie oszukujmy się - skopany pluszowy zajączek w życiu mu się nie zrewanżuje i nie przywali mu w dziób , a ja w odróżnieniu do zajączka bym mu przywalił jak najbardziej! Po tych cholernych lianach mam najwyższy stopień sprawności fizycznej, więc Vic chyba wolał nie ryzykować i wybrał jako cel zastępczy pluszaka, bo co jak co, ale idiotą to on nie jest... No i zupełnie nie wiem o co mu chodzi z tą Amay .. Ja zreszta tez nie wiem o co biega z Amay, bo na mój widok oddaliła sie z szybkością światła, a dokładniej z szybkością nietoperza zamiast mnie czule przywitać. Może była głodna.. ? Ale jeśli pożywia sie Victarionem, tak jak on mi wyjawił podczas pobytu w dżungli , to ona głodna być nie powinna , on zaś pozbawiany krwi regularnie powinien padać na twarz . A tu było wręcz przeciwnie, więc powiało tajemnicą..
Braciszkowi Vica też nic nie brakowało, Zapłakany nie chodził. To bardzo elokwentny i zabawny dzieciak więc Jon który też jest wygadany napotkał godnego przeciwnika i pojedynek na przechwałki przegrał z kretesem. Jon nie jest przyzwyczajony do przegrywania - zawsze wszystko wie lepiej, więc Eurona nie pokochał.
Mojemu synowi powinno to wyjść na zdrowie bo zawsze był number one wśród kolegów już nie wspominając o koleżankach. No cóż wdał się w tatusia - też zawsze chciałem być number one. Pamiętam do dziś mój pierwszy przegrany mecz szachowy oraz moje zdumienie i upokorzenie z tego powodu. Pożegnałem się więc z Jonem , który pocieszał się towarzystwem Leona po tej porażce i teleportem przeniosłem gdzie czekała na mnie przygoda mając cichą nadzieję, że tym razem z zaopatrzeniem do tej przygody będzie lepiej.
Po przybyciu więc od razu popedziłem na targ i bingo - było tam full towarów! Wykupiłem prawie wszystko co tam było w obawie, ze następnym razem mogę nie mieć takiego szczęścia albo mogę trafić - co gorsze na niedzielę nie handlową. Jakies kwiatki do opędzania się od owadów, przynęte na nietoperze, cztery maczety - koniec z przegryzaniem lian zębami, od metra wody w butelkach, racje żywnościowe, coś co wyglądało na skondensowaną kawę w puszkach i namiot. Wreszcie byłem odpowiednio wyposażony! Po zakupach pić mi się zachciało, ale bar był pod reką. W barze zaś nieoczekiwanie spotkałem coś, co nieco opóźniło moja wyprawę - egzotyczne dziecię dżungli dużej urody. Ubrana była wręcz nieprzyzwoicie! Za krótka koszula odsłaniała apetyczny brzuszek, obcisłe portki podkreślały linię rozłożystych bioder i wyraźnie było widać, że dziewczę nie nosi stanika. Pamiętałem nędzny seks z Marisą ale postanowiłem zaryzykować. Może nie wszystkie Salvadoranki są w tym takie beznadziejne? Obyczaje jak zauważyłem przy pierwszej wizycie i doświadczyłem na własnej skórze panowały w Selvadoradzie nader swobodne. Pełne równouprawnienie i podejście do seksu na luzie. Nie to co w Windenburgu , gdzie trzeba było godzinami zaznajamiać się z panienką by móc jej ewentualnie skraść całusa, a gdy odważyłeś się na coś więcej, to dziewczę natychmiast znikało w teleporcie.
Wyłuskanie panny w szafie z tej koszulki i portek opłaciłem paroma siniakami - cholerne wieszaki! Ale zapomniałem o tych siniakach natychmiast gdy w ciemności szafy odkrywałem powoli - bardzo powoli wszystkie ukryte skarby tego słodkiego kwiatka, który tak ochoczo wskoczył w moje ramiona. I dopiero gdy opuściłem tawernę i znalazłem się w zaroślach dżungli uświadomiłem sobie, że nie mam bladego pojęcia jak ten kwiatek tropików miał na imię! Żartobliwie zwracałem się do niej dulce niña - jak ktoś nie wie co to znaczy, niech sobie sprawi salvadorski słownik - ale czy to była dulce Catalina , czy dulce Carmen tego nie wiedzialem. I oczywiscie jak sie potem okazało było to spore niedopatrzenie z mojej strony! Na tę chwilę jednak byłem zajęty przedzieraniem sie przez zarośla, podrapany i pokryty potem, Chyba nawet spotkanie tutaj z miss świata, nie zrobiłoby na mnie w tym momencie większego wrażenia. Po rozkopaniu kilku obiecujących kopczyków, uratowaniu stada kapibar przed rojem pszczół, po przedzieraniu się przez kolejne bramy o zachodzie słońca dotarłem do podnóża jakiejś świątyni. Nie uśmiechało mi się pchac tam po ciemku. Na dzis mialem zupelnie dość wrażeń . Tropiki bardzo ładnie wyglądają na zdjęciach reklamujących resorty , ale patrzac na zdjecie nie odczuwasz temperatury - około 36 stopniowej więc się nie pocisz, na zdjęciach nie ma komarów, które cię gryzą więc nic Cię nie swędzi - patrzysz i chciałbyś tam być. Ja jednak na ta chwile zdecydowanie wolałbym być gdzie indziej - na przykład w jakimś miłym, przytulnym rozkosznie zimnym igloo na Grenlandii.
Rano spotkałem to co zostało z pewnego pechowego odkrywcy, którego zatrzasło chyba w tej świątyni i którego z tego czy z innych powodów ominęło spotkanie z Kosiarzem. No nie wiem.. z dwojga złego wolałbym chyba spotkać Kosiarza i zostać duchem niż kościstym wieszakiem na ubrania.. Pocieszyłem jednak jego/ją - z ustaleniem płci miałem drobny problem - że osoba z taką figurą to top ideał dla organizatorów rewii mody i wiele modelek wprost wyłazi ze skóry by się do tego wzorca upodobnić, więc nawet te resztki co z niego/jej zostały mają szansę na oszałamiającą karierę jak już wylezą z tej dżungli.
No i wreszcie ! Dotarłem do pierwszych artefaktów w świątyni. Zielonego pojęcia nie miałem do czego toto służyło - ale logika mi podpowiadała, że jeśli coś ma kształt misy, to chyba po to by coś do tej misy wlać. Albo włożyć.. Chyba toto nie słuzyło do wyrobu ciasta? Potem wyobraźnia mi ruszyła niestety i miałem wizję, że w jednej układano podroby, a w drugiej to co zostało po wypatroszeniu. Na przykład po wypatroszeniu frajera, który wlazł nieopatrznie do tej świątyni.
Sklęłem się za zbyt bujną wyobraźnię i skupiłem sie na płaskorzezbach - które najbardziej przypominały drzewa. Logiczy wniosek mi wyszedł, że czczono tutaj bogów lasu. Chyba. Skojarzenie z druidami mi wyszlo samo , a że druidzi mieli przemiły obyczaju obwijania pni dębów flakami ofiar, to te skojarzenie było mocno denerwujące. Że tu nie rosną dęby było jakims pocieszeniem, ale niewielkim. Kazdy pień się nadaje do owijania..
Potem na szczęście było łatwiej.. Odnalazłem na niższym poziomie świątyni w różnych zakamarkach posągi bóstw w których wciąż - drzemały? spały? - resztki tego co pozostało po starożytnych bóstwach. Porozumienie z nimi było dośc trudne , generalnie zagadkami, ale cóż to były za próżne istoty! Spragnione komplementów jak kania dżdżu! Zdaje się, że w TEJ wersji świątyni mieszkały same boginie. Gdzie podziewał się rodzaj męski bóstw wolałem nie wnikać.
Zeżarłem owoc zebrany z drzewka emocji który wprowadził mnie we flirciarski nastrój - inaczej nie wydusiłbym z siebie tylu komplementów brzmiących autentycznie i w zamian zostałem obsypany lawiną blogosławieństw, a własciwie prawie porażony błogosławieństwami na odchodne. We flirciarskim nastroju na luzie przelazłem przez ostatnia bramę a potem juz tylko pozostalo mi podziemie do spenetrowania.
Straznicy świątyni byli tam, a jakże.. ale jacyś tacy niemrawi . Popatrzyłem się na nich, oni popatrzyli na mnie i obie strony szybciutko doszły do wniosku, że najlepszym rozwiązanie jest udawać, że się wzajemnie nie widzimy. Moze dlatego, że świeciłem jak jarzeniówka po tych błogosławieństwach?
Nic we mnie nie trzasło jak otwierałem skrzynię z ukrytym skarbem, nie oberwałem żadnym przekleństwem i jedynym moim problemem było spakowanie tych łupów.
Troszkę byłem zawiedziony - zadnych ognistych pszczół.. żadnych zatrutych strzalek? Wręcz za łatwo mi to poszło..
Okazało się jednak, że to wszystko tylko były pozory łatwizny. Kościotrupy to było małe piwo w porównaniu do ostatniego spotkania z pewnym kwiatkiem Selvadorady . Błogosławieństwo jednej z bogiń złośliwie poszło rykoszetem i trafiło w nią! I pechowo musiało być błogosławieństwo bogini płodności, która chyba chciała zrobić mi przyjemność ta niespodzianką, a teraz pewnie chichotała w tej swojej świątyni wyobrażając sobie moją minę! Slub, dzieci? NEVER! Potrzebowałem pomocy Stwórcy i to natychmiast! TO nie była moja wina! Musi mi pomóc!
Próbowałem się rozdwoić przy przywitaniu z Jonem, bo oprócz Jona czekał na mnie w domu mocno zdenerwowany Stwórca , który już zdążył oblecieć wszystkie rodziny w mieście, ale panny z Selvadorady nie znalazł. W moim notesie prywatnym też nie widniała. Miałem ten notes tak zapchany znajomymi, ze nic nowego tam się już nie zapisywało. W dodatku oboje szukaliśmy tej panny na bazie wyglądu, a nie nazwiska, czy imienia. Mogła mieszkać wszędzie!
Rozpakowałem część łupów i po kłótni ze Stwórcą doszliśmy do jedynego logicznego wniosku.Trzeba czekać na informację z biura rejestracji narodzin. Wtedy się dowiemy jak ten tropikalny kwiatek się faktycznie nazywa i gdzie jej szukać. Czekać nienawidzę więc w humorze najlepszym nie byłem. Tak czy siak musiałem jednak czekać trzy dni do urodzin Jona, a co potem? Diabli wiedzą co potem. Jedno wiedziałem na pewno - żadnego ślubu brać nie miałem zamiaru.
Następnego dnia żeby zabić czas zacząłem badać moje zbiory. Przy tej okazji okazało się, że tylko wydaje mi się że coś wiem, bo moja wiedza to jakieś śmieci pozbierane nie wiadomo skąd. Nie było to przyjemne odkrycie. Jedynym pozytywem był fakt, że przeżycie jakiego doświadczyłem podczas tego objawienia "wiem, że nic nie wiem" to taki poziom samopoznania i samokrytycyzmu do jakiego większość jednostek myślących zdolna nie jest! A taki Ćwir, to już na pewno nie!
Jon znów męczył komputer do czego miał prawo po odrobieniu lekcji więc wyskoczyłem do SPA troszeczkę potrenować. Prawdę powiedziawszy te wszystkie poważne rozważania nieco mnie zmęczyły. Filozofia to jednak bardzo ciężki kawałek chleba, już nie wspominając o tym jak nędznie taki filozof zarabia. Wyraźnie to czekanie miało na mnie bardzo zły wpływ.
Natomiast zakończenie wieczoru poprawiło mi humor zdecydowanie. Kto by przypuszczał, ze ten kretyn moj bardzo prywatny i znienawidzony wróg wreszcie się zdobędzie na to by mnie zaatakować? MNIE! Miałem uśmiech od ucha do ucha , gdy kątem oka obserwowałem jak skrada się za mną na paluszkach ! Czekałem na takie cos juz od dawna!
I nareszcie! Żebyście widzieli jego głupią minę, gdy się kapnął, że nie jestem bynajmniej bezbronną ofiarą! Nie rozstaje się z tym pistoletem z Instytutu! Mogłem go przed zamrożeniem jeszcze rozebrać do naga ale się rozstałem z tą myślą z żalem pamiętając o cholernej nadgorliwej Komisji Moralności . Żałuje jednak, że zamiast go natychmiast zamrażać nie kazałem mu przedtem posprzątać łącząc przyjemne z pożytecznym
I to się nazywa zaangażowany Indiana Vimes! W odróżnieniu od Pyzatego Idioty uważnie czytał instrukcje i nie oberwał zatrutą strzałą! Na pewno fascynujące było sprawdzanie tych artefaktów, bo to trwa milion lat i <zieeeew>.
Wizyta u panów Stormrage mogła zakończyć się gorzej... Bójką na przykład, którą wywołałby niestabilny emocjonalnie bot, zwany w niektórych kręgach Szczenięciem Lucyfera! Ale ktoś w tym świecie musi być zły! Spokój na twarzy Petera jest ujmujący - wszak przemawia za nim całe pokolenie wiedzy i o wiele lepsze cechy (jego Stwórca nie był podpity, kiedy go budował, pewnie dlatego!). Szkoda za to biednego Jona, który miał do czynienia z kolegą Diabła. Na szczęście niedługo chłopak awansuje i będzie miał wzrok na wysokości pyzatego pysia - miejmy nadzieję, że nie dojdzie do rękoczynów!
Ale ta bezimienna Simka, która poczęła pokalanie, to już inna historia. Czyżby gra nie widziała jej w bazie Simów? I pytanie czy po powrocie do dżungli babeczka wciąż tam będzie? Co za głupia sytuacja... z drugiej strony facet będzie miał z głowy alimenty, zawsze jakiś plus tej chorej sytuacji!
Piękne opisy, żem spłonęła rumieńcem jak Nina Z. Dz. Haha! Jak pięknie i poetyckie, urocza literatura!
ID Origin: ukyojin (można sobie posłuchać wycia wiatru bo prawie nic tam nie ma)
Historyjka: Pamiętnik Psotnika (w pozostałych rolach: Diabeł, szczury, karaluchy, Simbugi i simowa logika)
Fantastyczne story ,szalenie trafione metafory i przemyślane teksty pełne humoru ,urok ojcostwa pokazałaś tu w bardzo naturalny sposób ,tata mysli sobie, że powinien ochrzanic syna no ale przeca skądes zna te przewinienia tj z czasów kiedy sam był mała dziecką
Komisja Moralności ma pełne ręce roboty, co rusz archeolodzy moga natrafic na figurki z gołymi plecami (skandal!) jednak mówienie o bocianach też winno ( i powinno) byc ściśle ocenzurowane, wszak ptak może się kojarzyć źle i gorsząco bo lata bez ubrania podobnie jak ptaki nieloty (np. kury) zatem budzić powszechne zgorszenie może nie mniej niż Wenus, która zapewne dziełem sztuki nie jest (kapitalne teksty Elu )... straszne czasy jednak dzielny tato na szceście wie jak przekazac latorośli tak i sztukę jak wartości
No i.. cóż za spotkanie ! wzajemny przeplot losów z 2 historii nastąpił acz idea zacna bo i czemu simy miałyby się nie odwiedzać (póki wysoka Komisja nie uznała tego jeszcze za potencjalnie niebezpieczne mając na uwadze ewentualna swobodną wymiane mysli np o gorszących zdrowy umysł artefaktach z SelvaDorady).
Myśli i rozumowanie dzieci po odwiedzinach u Vika rozwaliło system ale to chyba trochę oddaje takie dzieckowe myślenie czasami
Rozwiązłe obyczaje jak noszenie podkoszulek z krótkim rękawkiem przez selvadoranki i to nie tylko z bezwstydnej opcji światopoglądowej Elscandallo Artefacto, która do nie dawna rządziła na wyspach. Kapitalne opisy z tym przedzieraniem się przez roje potrzebujących pomocy kapibar a na dodatek tu dowaliłas do pieca ym fotkiem z truposzą Przemyślenia początkującego archeologa równie kapitalne, kto wpadłby na to co sie robi z misa ? Nawet bóstwo starozytne ucieszyło się z bystrości umysłu młodego podróżnika, lepiej byc skojarzonym z damskim pięknem niż (...vide aztekowie, piramidy lus misy coby nie mówić o rzeczach zakazanych) i az zaświecił od błogosławieństw (kapitalny pomysł). Kościiści straznicy zas od razu woleli udac, że nie żyją czy to siła owych błogosławieństw ?
Interwencja u samej Góry okazała się konieczna kiedy błogosławieństwo okazało się zbyt szczodre, Twórca jednak poszedł w zaparte i co tu robić ? Umarł ( przepraszam juz sie poprawiam - usnął ) w butach
Co do filozoficznych rozważań naszego podróżnika to pytanie "być czy mieć" jest chyba tą bardziej prawdziwą niz zapytanie hamleta zagwozdką ludzkości (i simskości ?).
Kapitalne teksty w dymach także na macie (ciekawe ilu bywalców jogi ma takie przemyślenia jak drugoplanowa postac na jednym z obrazków)
Genialisz !
Komentarz
Pojechałam z moją Simką do tej dżungli, i rozczarowałam się ogromnie. Widoki są boskie, ale sama rozgrywka - jak dla przedszkolaków. Może miałam zbyt duże oczekiwania, zważywszy trójkowe Wymarzone Podróże... Ale "zdobywanie" tych zarośniętych bram, to jakaś porażka jest CO to w ogóle jest! A maczet (ile się da) zakupiłam na stoisku - mi bez przerwy przychodzą handlarze na targ i wtedy kupuję na zapas w ilościach hurtowych.
U mnie Alu sie zjawili handlarze dopiero jak pierwszy raz wlazłam do dzungli. Od nastepnego dnia juz byli. Ale przed tem jakby do gry nie dotarło, ze ma klienta i dwa dni mi sim sterczał na targu . Zagadki trudne nie sa - fakt ale mozna zlapac przekleństwo wraz ze skarbem oprocz tego potem w domu jest bardzo fajna opcja badania tych artefaktow. Po badaniu, odkuwaniu gliny i odkurzanie na swiatło dzienne wylazi juz misa czy relikt w całej krasie. Bardzo mi sie to spodobało . Ladne sa te wazony . No i teraz trzeba zdobyc szlachetne pasujace kamienie zeby powtykac w te relikty.W sumie jest co robić
Fajnie zbiera się te fanty ale ja już mam cała kolekcję. :<
Historyjka: Pamiętnik Psotnika (w pozostałych rolach: Diabeł, szczury, karaluchy, Simbugi i simowa logika)
Opuściłem Selvadoradę z mocno opuchniętym Leonem pod pacha i dotarłem z nim w porę do weterynarza. Przy okazji leczenia użądleń Leon na moją prośbę został też zaszczepiony i mocno to przeżył, ku mojemu rozbawieniu... Może nie wepchnie mi się znów do walizki, gdy będę wyjeżdżał..
Po powrocie ze szkoły Jon oczywiście przyssał się do mnie jak pijawka zamęczając pytaniami o skarby i piramidy z mocnym naciskiem na ewentualne spotkania pierwszego stopnia z kościotrupami i tygrysami. Ponieważ nie mogłem zaspokoić jego zapotrzebowania na posiadanie taty bohatera - w samej dżungli byłem góra trzy godziny, spróbowałem zwekslować rozmowę na inny temat i zażądałem opowieści jak mu tam było w szkole gdy mnie nie było .
- Ale tygrysy są ciekawsze - jęknął Jon po czym odniosłem dziwne wrażenie, że Jon tak samo chętnie opowiada mi o szkole, jak ja jemu o pobycie w dżungli. Przycisnąłem go troszeczkę i mleko się wylało się -mój synek wykorzystał okazję i w szkole się od mojego wyjazdu jego noga nie stanęła. Teoretycznie powinienem go opieprzyć ale na jego miejscu pewnie zrobiłbym to samo.Zapoznałem się z troszeczkę z treścią jego podręczników.. Nie wiem co za banda świętoszkowatych idiotów wypichciła ten program nauczania! Przykład przytoczę .. " Dzieci przynosi bocian, ale to zagadnienie wciąż się bada .. a dokładniej to zagadnienie będzie przedstawione w specjalnej pogadance przed samą maturą.. " a niżej adnotacja to tego akapitu : " Niestety ostateczna wersja tej pogadanki jeszcze nie jest zatwierdzona przez Komisję Do Spraw Moralności" . A tej Komisji zaś jak wszystkim wiadomo straszliwie brak czasu, bo jest zajęta badaniem zbiorów muzealnych w Mishuo pod kątem zagrożenia dla niewinności nieletnich . Plotka bardzo cicho szeptana głosi ze niejaki Michał Sim Anioł ma duże kłopoty za skrajnie niemoralny akt Dawida z gołymi plecami, a naga Wenus z Milo już została zezłomowana, bo według wydanego oświadczenia " "NIE BYŁO TO DZIEŁO SZTUKI TYLKO SKANDALICZNA PORNOGRAFIA!!!! DZIEŁO SZTUKI MIAŁOBY STANIK!!!! "
Po obiedzie przyszła pora na odwiedziny u mego bodyguarda i skontrolowanie, czy rzeczywiście jego mały brat jest tak prześladowany przez Amay jak to mi to zostało przedstawione.
Nasza wizyta jednak Vicowi do gustu nie przypadła i zacząłem mieć duże wątpliwości co do jego wersji wydarzeń. Opisując w skrócie - mój były bodyguard wpadł w amok na nasz widok. Na starcie obił brutalnie pluszowego zajączka, a potem zajął się demolowaniem domku lalek. Wystąpiło tu typowe zjawisko przeniesienia agresji ze mnie na te nieszczęsne zabawki. Bo nie oszukujmy się - skopany pluszowy zajączek w życiu mu się nie zrewanżuje i nie przywali mu w dziób , a ja w odróżnieniu do zajączka bym mu przywalił jak najbardziej! Po tych cholernych lianach mam najwyższy stopień sprawności fizycznej, więc Vic chyba wolał nie ryzykować i wybrał jako cel zastępczy pluszaka, bo co jak co, ale idiotą to on nie jest... No i zupełnie nie wiem o co mu chodzi z tą Amay .. Ja zreszta tez nie wiem o co biega z Amay, bo na mój widok oddaliła sie z szybkością światła, a dokładniej z szybkością nietoperza zamiast mnie czule przywitać. Może była głodna.. ? Ale jeśli pożywia sie Victarionem, tak jak on mi wyjawił podczas pobytu w dżungli , to ona głodna być nie powinna , on zaś pozbawiany krwi regularnie powinien padać na twarz . A tu było wręcz przeciwnie, więc powiało tajemnicą..
Braciszkowi Vica też nic nie brakowało, Zapłakany nie chodził. To bardzo elokwentny i zabawny dzieciak więc Jon który też jest wygadany napotkał godnego przeciwnika i pojedynek na przechwałki przegrał z kretesem. Jon nie jest przyzwyczajony do przegrywania - zawsze wszystko wie lepiej, więc Eurona nie pokochał.
Mojemu synowi powinno to wyjść na zdrowie bo zawsze był number one wśród kolegów już nie wspominając o koleżankach. No cóż wdał się w tatusia - też zawsze chciałem być number one. Pamiętam do dziś mój pierwszy przegrany mecz szachowy oraz moje zdumienie i upokorzenie z tego powodu. Pożegnałem się więc z Jonem , który pocieszał się towarzystwem Leona po tej porażce i teleportem przeniosłem gdzie czekała na mnie przygoda mając cichą nadzieję, że tym razem z zaopatrzeniem do tej przygody będzie lepiej.
Po przybyciu więc od razu popedziłem na targ i bingo - było tam full towarów! Wykupiłem prawie wszystko co tam było w obawie, ze następnym razem mogę nie mieć takiego szczęścia albo mogę trafić - co gorsze na niedzielę nie handlową. Jakies kwiatki do opędzania się od owadów, przynęte na nietoperze, cztery maczety - koniec z przegryzaniem lian zębami, od metra wody w butelkach, racje żywnościowe, coś co wyglądało na skondensowaną kawę w puszkach i namiot. Wreszcie byłem odpowiednio wyposażony! Po zakupach pić mi się zachciało, ale bar był pod reką. W barze zaś nieoczekiwanie spotkałem coś, co nieco opóźniło moja wyprawę - egzotyczne dziecię dżungli dużej urody. Ubrana była wręcz nieprzyzwoicie! Za krótka koszula odsłaniała apetyczny brzuszek, obcisłe portki podkreślały linię rozłożystych bioder i wyraźnie było widać, że dziewczę nie nosi stanika. Pamiętałem nędzny seks z Marisą ale postanowiłem zaryzykować. Może nie wszystkie Salvadoranki są w tym takie beznadziejne? Obyczaje jak zauważyłem przy pierwszej wizycie i doświadczyłem na własnej skórze panowały w Selvadoradzie nader swobodne. Pełne równouprawnienie i podejście do seksu na luzie. Nie to co w Windenburgu , gdzie trzeba było godzinami zaznajamiać się z panienką by móc jej ewentualnie skraść całusa, a gdy odważyłeś się na coś więcej, to dziewczę natychmiast znikało w teleporcie.
Wyłuskanie panny w szafie z tej koszulki i portek opłaciłem paroma siniakami - cholerne wieszaki! Ale zapomniałem o tych siniakach natychmiast gdy w ciemności szafy odkrywałem powoli - bardzo powoli wszystkie ukryte skarby tego słodkiego kwiatka, który tak ochoczo wskoczył w moje ramiona. I dopiero gdy opuściłem tawernę i znalazłem się w zaroślach dżungli uświadomiłem sobie, że nie mam bladego pojęcia jak ten kwiatek tropików miał na imię! Żartobliwie zwracałem się do niej dulce niña - jak ktoś nie wie co to znaczy, niech sobie sprawi salvadorski słownik - ale czy to była dulce Catalina , czy dulce Carmen tego nie wiedzialem. I oczywiscie jak sie potem okazało było to spore niedopatrzenie z mojej strony! Na tę chwilę jednak byłem zajęty przedzieraniem sie przez zarośla, podrapany i pokryty potem, Chyba nawet spotkanie tutaj z miss świata, nie zrobiłoby na mnie w tym momencie większego wrażenia. Po rozkopaniu kilku obiecujących kopczyków, uratowaniu stada kapibar przed rojem pszczół, po przedzieraniu się przez kolejne bramy o zachodzie słońca dotarłem do podnóża jakiejś świątyni. Nie uśmiechało mi się pchac tam po ciemku. Na dzis mialem zupelnie dość wrażeń . Tropiki bardzo ładnie wyglądają na zdjęciach reklamujących resorty , ale patrzac na zdjecie nie odczuwasz temperatury - około 36 stopniowej więc się nie pocisz, na zdjęciach nie ma komarów, które cię gryzą więc nic Cię nie swędzi - patrzysz i chciałbyś tam być. Ja jednak na ta chwile zdecydowanie wolałbym być gdzie indziej - na przykład w jakimś miłym, przytulnym rozkosznie zimnym igloo na Grenlandii.
Rano spotkałem to co zostało z pewnego pechowego odkrywcy, którego zatrzasło chyba w tej świątyni i którego z tego czy z innych powodów ominęło spotkanie z Kosiarzem. No nie wiem.. z dwojga złego wolałbym chyba spotkać Kosiarza i zostać duchem niż kościstym wieszakiem na ubrania.. Pocieszyłem jednak jego/ją - z ustaleniem płci miałem drobny problem - że osoba z taką figurą to top ideał dla organizatorów rewii mody i wiele modelek wprost wyłazi ze skóry by się do tego wzorca upodobnić, więc nawet te resztki co z niego/jej zostały mają szansę na oszałamiającą karierę jak już wylezą z tej dżungli.
No i wreszcie ! Dotarłem do pierwszych artefaktów w świątyni. Zielonego pojęcia nie miałem do czego toto służyło - ale logika mi podpowiadała, że jeśli coś ma kształt misy, to chyba po to by coś do tej misy wlać. Albo włożyć.. Chyba toto nie słuzyło do wyrobu ciasta? Potem wyobraźnia mi ruszyła niestety i miałem wizję, że w jednej układano podroby, a w drugiej to co zostało po wypatroszeniu. Na przykład po wypatroszeniu frajera, który wlazł nieopatrznie do tej świątyni.
Sklęłem się za zbyt bujną wyobraźnię i skupiłem sie na płaskorzezbach - które najbardziej przypominały drzewa. Logiczy wniosek mi wyszedł, że czczono tutaj bogów lasu. Chyba. Skojarzenie z druidami mi wyszlo samo , a że druidzi mieli przemiły obyczaju obwijania pni dębów flakami ofiar, to te skojarzenie było mocno denerwujące. Że tu nie rosną dęby było jakims pocieszeniem, ale niewielkim. Kazdy pień się nadaje do owijania..
Potem na szczęście było łatwiej.. Odnalazłem na niższym poziomie świątyni w różnych zakamarkach posągi bóstw w których wciąż - drzemały? spały? - resztki tego co pozostało po starożytnych bóstwach. Porozumienie z nimi było dośc trudne , generalnie zagadkami, ale cóż to były za próżne istoty! Spragnione komplementów jak kania dżdżu! Zdaje się, że w TEJ wersji świątyni mieszkały same boginie. Gdzie podziewał się rodzaj męski bóstw wolałem nie wnikać.
Zeżarłem owoc zebrany z drzewka emocji który wprowadził mnie we flirciarski nastrój - inaczej nie wydusiłbym z siebie tylu komplementów brzmiących autentycznie i w zamian zostałem obsypany lawiną blogosławieństw, a własciwie prawie porażony błogosławieństwami na odchodne. We flirciarskim nastroju na luzie przelazłem przez ostatnia bramę a potem juz tylko pozostalo mi podziemie do spenetrowania.
Straznicy świątyni byli tam, a jakże.. ale jacyś tacy niemrawi . Popatrzyłem się na nich, oni popatrzyli na mnie i obie strony szybciutko doszły do wniosku, że najlepszym rozwiązanie jest udawać, że się wzajemnie nie widzimy. Moze dlatego, że świeciłem jak jarzeniówka po tych błogosławieństwach?
Nic we mnie nie trzasło jak otwierałem skrzynię z ukrytym skarbem, nie oberwałem żadnym przekleństwem i jedynym moim problemem było spakowanie tych łupów.
Troszkę byłem zawiedziony - zadnych ognistych pszczół.. żadnych zatrutych strzalek? Wręcz za łatwo mi to poszło..
Okazało się jednak, że to wszystko tylko były pozory łatwizny. Kościotrupy to było małe piwo w porównaniu do ostatniego spotkania z pewnym kwiatkiem Selvadorady . Błogosławieństwo jednej z bogiń złośliwie poszło rykoszetem i trafiło w nią! I pechowo musiało być błogosławieństwo bogini płodności, która chyba chciała zrobić mi przyjemność ta niespodzianką, a teraz pewnie chichotała w tej swojej świątyni wyobrażając sobie moją minę! Slub, dzieci? NEVER! Potrzebowałem pomocy Stwórcy i to natychmiast! TO nie była moja wina! Musi mi pomóc!
Próbowałem się rozdwoić przy przywitaniu z Jonem, bo oprócz Jona czekał na mnie w domu mocno zdenerwowany Stwórca , który już zdążył oblecieć wszystkie rodziny w mieście, ale panny z Selvadorady nie znalazł. W moim notesie prywatnym też nie widniała. Miałem ten notes tak zapchany znajomymi, ze nic nowego tam się już nie zapisywało. W dodatku oboje szukaliśmy tej panny na bazie wyglądu, a nie nazwiska, czy imienia. Mogła mieszkać wszędzie!
Rozpakowałem część łupów i po kłótni ze Stwórcą doszliśmy do jedynego logicznego wniosku.Trzeba czekać na informację z biura rejestracji narodzin. Wtedy się dowiemy jak ten tropikalny kwiatek się faktycznie nazywa i gdzie jej szukać. Czekać nienawidzę więc w humorze najlepszym nie byłem. Tak czy siak musiałem jednak czekać trzy dni do urodzin Jona, a co potem? Diabli wiedzą co potem. Jedno wiedziałem na pewno - żadnego ślubu brać nie miałem zamiaru.
Następnego dnia żeby zabić czas zacząłem badać moje zbiory. Przy tej okazji okazało się, że tylko wydaje mi się że coś wiem, bo moja wiedza to jakieś śmieci pozbierane nie wiadomo skąd. Nie było to przyjemne odkrycie. Jedynym pozytywem był fakt, że przeżycie jakiego doświadczyłem podczas tego objawienia "wiem, że nic nie wiem" to taki poziom samopoznania i samokrytycyzmu do jakiego większość jednostek myślących zdolna nie jest! A taki Ćwir, to już na pewno nie!
Jon znów męczył komputer do czego miał prawo po odrobieniu lekcji więc wyskoczyłem do SPA troszeczkę potrenować. Prawdę powiedziawszy te wszystkie poważne rozważania nieco mnie zmęczyły. Filozofia to jednak bardzo ciężki kawałek chleba, już nie wspominając o tym jak nędznie taki filozof zarabia. Wyraźnie to czekanie miało na mnie bardzo zły wpływ.
Natomiast zakończenie wieczoru poprawiło mi humor zdecydowanie. Kto by przypuszczał, ze ten kretyn moj bardzo prywatny i znienawidzony wróg wreszcie się zdobędzie na to by mnie zaatakować? MNIE! Miałem uśmiech od ucha do ucha , gdy kątem oka obserwowałem jak skrada się za mną na paluszkach ! Czekałem na takie cos juz od dawna!
I nareszcie! Żebyście widzieli jego głupią minę, gdy się kapnął, że nie jestem bynajmniej bezbronną ofiarą! Nie rozstaje się z tym pistoletem z Instytutu! Mogłem go przed zamrożeniem jeszcze rozebrać do naga ale się rozstałem z tą myślą z żalem pamiętając o cholernej nadgorliwej Komisji Moralności . Żałuje jednak, że zamiast go natychmiast zamrażać nie kazałem mu przedtem posprzątać łącząc przyjemne z pożytecznym
Wizyta u panów Stormrage mogła zakończyć się gorzej... Bójką na przykład, którą wywołałby niestabilny emocjonalnie bot, zwany w niektórych kręgach Szczenięciem Lucyfera! Ale ktoś w tym świecie musi być zły! Spokój na twarzy Petera jest ujmujący - wszak przemawia za nim całe pokolenie wiedzy i o wiele lepsze cechy (jego Stwórca nie był podpity, kiedy go budował, pewnie dlatego!). Szkoda za to biednego Jona, który miał do czynienia z kolegą Diabła. Na szczęście niedługo chłopak awansuje i będzie miał wzrok na wysokości pyzatego pysia - miejmy nadzieję, że nie dojdzie do rękoczynów!
Ale ta bezimienna Simka, która poczęła pokalanie, to już inna historia. Czyżby gra nie widziała jej w bazie Simów? I pytanie czy po powrocie do dżungli babeczka wciąż tam będzie? Co za głupia sytuacja... z drugiej strony facet będzie miał z głowy alimenty, zawsze jakiś plus tej chorej sytuacji!
Piękne opisy, żem spłonęła rumieńcem jak Nina Z. Dz. Haha! Jak pięknie i poetyckie, urocza literatura!
Historyjka: Pamiętnik Psotnika (w pozostałych rolach: Diabeł, szczury, karaluchy, Simbugi i simowa logika)
Komisja Moralności ma pełne ręce roboty, co rusz archeolodzy moga natrafic na figurki z gołymi plecami (skandal!) jednak mówienie o bocianach też winno ( i powinno) byc ściśle ocenzurowane, wszak ptak może się kojarzyć źle i gorsząco bo lata bez ubrania podobnie jak ptaki nieloty (np. kury) zatem budzić powszechne zgorszenie może nie mniej niż Wenus, która zapewne dziełem sztuki nie jest (kapitalne teksty Elu )... straszne czasy jednak dzielny tato na szceście wie jak przekazac latorośli tak i sztukę jak wartości
No i.. cóż za spotkanie ! wzajemny przeplot losów z 2 historii nastąpił acz idea zacna bo i czemu simy miałyby się nie odwiedzać (póki wysoka Komisja nie uznała tego jeszcze za potencjalnie niebezpieczne mając na uwadze ewentualna swobodną wymiane mysli np o gorszących zdrowy umysł artefaktach z SelvaDorady).
Myśli i rozumowanie dzieci po odwiedzinach u Vika rozwaliło system ale to chyba trochę oddaje takie dzieckowe myślenie czasami
Rozwiązłe obyczaje jak noszenie podkoszulek z krótkim rękawkiem przez selvadoranki i to nie tylko z bezwstydnej opcji światopoglądowej Elscandallo Artefacto, która do nie dawna rządziła na wyspach. Kapitalne opisy z tym przedzieraniem się przez roje potrzebujących pomocy kapibar a na dodatek tu dowaliłas do pieca ym fotkiem z truposzą Przemyślenia początkującego archeologa równie kapitalne, kto wpadłby na to co sie robi z misa ? Nawet bóstwo starozytne ucieszyło się z bystrości umysłu młodego podróżnika, lepiej byc skojarzonym z damskim pięknem niż (...vide aztekowie, piramidy lus misy coby nie mówić o rzeczach zakazanych) i az zaświecił od błogosławieństw (kapitalny pomysł). Kościiści straznicy zas od razu woleli udac, że nie żyją czy to siła owych błogosławieństw ?
Interwencja u samej Góry okazała się konieczna kiedy błogosławieństwo okazało się zbyt szczodre, Twórca jednak poszedł w zaparte i co tu robić ? Umarł ( przepraszam juz sie poprawiam - usnął ) w butach
Co do filozoficznych rozważań naszego podróżnika to pytanie "być czy mieć" jest chyba tą bardziej prawdziwą niz zapytanie hamleta zagwozdką ludzkości (i simskości ?).
Kapitalne teksty w dymach także na macie (ciekawe ilu bywalców jogi ma takie przemyślenia jak drugoplanowa postac na jednym z obrazków)
Genialisz !
http://www.simtopia.pl/viewtopic.php?f=58&p=1013#p1013
Logowac sie nie trzeba